aktualności

Krościenczanin w Peru

03.12.2011

O Bogu, wielkiej przygodzie, nie mniejszych problemach i ogromnej satysfakcji opowiada Michał Jarosz 

 


Jakub Dyda: Jak to się stało, że  sportowiec Michał Jarosz, rzuca chodem sportowym i wyjeżdża na misje? Co stało się takiego w Twoim życiu, że zdecydowałeś się na taki krok?

 

Michał Jarosz: Pewnego dnia jeszcze na studiach mając jakieś tam drobne osobiste problemy zacząłem czytać Pismo Święte i wertując Je natrafiłem na słowa z końcówki dziejów apostolskich, kiedy to św. Paweł cytuje księgę Izajasza

"Idź do tego ludu i powiedz:
Usłyszycie dobrze, ale nie zrozumiecie,
i dobrze będziecie widzieć, a nie zobaczycie.
Bo otępiało serce tego ludu.
Usłyszeli niechętnie i zamknęli oczy,
aby przypadkiem nie zobaczyli oczami
i uszami nie usłyszeli,
i nie zrozumieli sercem, i nie nawrócili się,
i abym ich nie uleczył."

No i dałem się uleczyć. Od tego dnia postanowiłem zobaczyć co kościół ma tak naprawdę do zaproponowania komuś takiemu jak ja. Jak większość ludzi miałem jakieś "ale" do księży, kościoła itp, ale zdałem sobie jedno pytanie trochę odwrotne od tego ze zdania powyżej. Co Michał zrobiłeś, żeby ten kościół był lepszy? Okazało się, że jeszcze nic! No więc zacząłem działać. Postanowiłem wraz z kolegą stworzyć duszpasterstwo akademickie na AWF i udało się. Dzisiaj są prężnie działającą wspólnotą. Wraz z moją żoną udzielaliśmy się też w międzynarodowej organizacji głoszącej Ewangelię wśród sportowców. A karierę sportową zostawiłem, gdyż w pewnym momencie odkryłem, że nie tędy droga, że Bóg ma coś lepszego do zaoferowania, chociaż rozstanie z profesjonalnym sportem nie było łatwą sprawą. No, ale teraz nie żałuję.

 

Ok, ale dlaczego akurat Peru? Często słyszy się pogląd, że misje to nie tylko „dobro”, to również niszczenie kultury, odrywanie od korzeni ludzi, którzy w pewnych wartościach żyją od pokoleń.

 

Miała być Afryka. Jednak w tym momencie, żadna organizacja nie wyśle do niej małżeństwa z dziećmi. Potem miała być Boliwia, a w końcu stanęło na Peru. Nie było innego wyboru i tutaj się odnajdujemy, chociaż nie jest łatwo. Co do psucia kultury to na szczęście są to głównie pogłoski, jeżeli mówimy o misjach chrześcijańskich. Ponieważ patrząc na to wszystko widzę, że jeżeli ktokolwiek w tym kraju dba o kulturę i nieodrywanie ludzi od korzeni to właśnie kościół katolicki, który jakby wchodzi w tą kulturę i dba o jej pielęgnację. Jeżeli zaś chodzi o wykorzenianie to większość z tych ludzi chciałaby zostać wykorzeniona i to dogłębnie. Wykorzenia się również to co złe w ich kulturze. Krzywdzenie dzieci, kobiet, związki kazirodcze, pijaństwo itp. Wyobraźcie sobie region Huancavelica, do którego chcemy się udać niedługo. Tam ludzie żyją na wysokości ok. 5000m n.p.m jak w dawnych czasach. W ciągu dnia temperatura sięga 25 stopni, a w nocy -20. Nie ma ogrzewania, bieżącej wody. W tym roku w tych okolicach Peru, zamarzło lub umarło z powodu mrozów kilkaset dzieci, nie mówiąc o starcach i dorosłych. I jeżeli się im pomaga to po pierwsze jest to pomoc związana z poprawą ich bytu na co chętnie się godzą, a potem jest ewangelizacja, ale nie na siłę.

 

Kolejne pytanie chciałbym zacząć od klasyka, jednego z największych znawców Ameryki Południowej Wojciecha Cejrowskiego: „ Gringo wśród dzikich plemion” -historia jednego z misjonarzy pracującego w Ameryce Południowej




"(…) Indianie, których odwiedzał chodzą nago albo prawie nago. Przykrywając jedynie te miejsca, które są w ich pojęciu brzydkie i dlatego wstydliwe. Zawijają więc rany, zasłaniają ropiejące liszaje i blizny, ale nigdy nie ukrywają tego co zdrowe. Po co mieliby to robić? Przecież zdrowe jest piękne.




Jak w tej sytuacji postrzegali księdza ubranego od stóp do głów w sutannę? Może był dla nich cały pokryty krostami? A może w ogóle o tym nie myśleli, lecz podświadomie odrzucali go jako nieczystego.

 

Pewnego dnia misjonarz zdjął sutannę.




Stanął przed całym plemieniem, tak, jak przez kilka miesięcy Indianie stawali przed nim- nago. I wtedy okazało się, że nie ma żadnych felerów, ba, on był piękniejszy od nich wszystkich, tak białej skóry Indianie nie widzieli, nigdy przedtem. (…) Wzbudził wielkie zainteresowanie i zyskał szacunek.




To, że do tej pory przebywał w sutannie, zrozumiano jako wyraz rezerwy i braku zaufania. To, że ją nagle zdjął Indianie poczytali sobie za zaszczyt, a jednocześnie deklarację braterstwa."

 

Jak radzicie sobie z różnicami, czy staracie się czasem dostosować ?

 

Różnice są ogromne i żeby to wyjaśnić trzeba byłoby napisać książkę. Na początku było nam bardzo ciężko bo z przeciwnościami spotykaliśmy się na każdym kroku. Niestety dyscyplina w tym kraju kuleje na każdym kroku. Przepaść językowa. Wszyscy są niepunktualni, korupcja itp. Mieliśmy też duże problemy z załatwieniem dokumentów pobytu stałego dla naszej córeczki Martynki. W każdym razie, żeby w jakikolwiek sposób funkcjonować w tym społeczeństwie trzeba się po prostu dostosować, a jak już się człowiek dostosuje to wtedy, można zacząć coś zmieniać.

 

Wyobrażam sobie. Powiedz jak wygląda wasz przeciętny dzień ?

 

Każdy wygląda inaczej. Ja wstaję trochę wcześniej między 4-5. Wtedy mam czas na przygotowanie się do pracy katechetycznej. Muszę przetłumaczyć teksty do prowadzenia zajęć, gdyż w ciągu dnia ciężko to zrobić. Około 6-7 wstaje Edytka z dziewczynkami i zaczynamy dzień. W ciągu dnia pomagamy w szkole w lekcjach, czasami trzeba coś gdzieś załatwić dla szkoły, przejść się po znajomych sąsiadach i zapytać co słychać. Codziennie razem z Martynką na rowerze jeździmy kilka kilometrów na targ. Ciężko to wszystko opisać bo niestety to nie Polska i tutaj czas płynie dużo, dużo wolniej. Peruwiańczycy na wszystko mają czas. Większe działania zaczynają się wieczorem między 18-22. Wtedy docierają do domów i można dla nich coś zorganizować. Codziennym stałym zadaniem jest praca w roli wychowawców w internacie dla chłopców z biednych rodzin, który mieści się przy szkole gdzie mieszkamy.

 

Jak długo zamierzacie zostać w Peru ? Pytam w kontekście córek i ich edukacji. Podejrzewam, że polskiej szkoły nie ma w promieniu setek, jak nie tysięcy kilometrów.

 

Odpowiem szczerze, że nie wiemy co Pan Bóg wymyśli. Zdecydowaliśmy się poświęcić misjom całe życie. Co do naszych córek i ich edukacji to szkół w Peru nie brakuje, aczkolwiek my bardzo mocno rozważamy naukę w domu tzw. homeschooling. Tak na prawdę już to robimy według zasad Marii Montessori, ale zobaczymy jak to będzie się układało w kolejnych latach. 

 

 

Już na koniec. Powiedź w jaki sposób możemy wam pomóc?

 

Tutaj brakuje wszystkiego. Najbardziej oczywiście brakuje nowych misjonarzy. Zatem wszystkich, którzy kiedykolwiek myśleli lub myślą zachęcam do zbadania sprawy. Druga sprawa to modlitwa, której nigdy za mało, a można również zaangażować się bardziej i dołączyć do naszego zespołu misyjnego, w którym jest już kilka osób z Krościenka, ale o tym więcej na naszej stronie rodzinkamisyjna.pl. Mam nadzieję, że w przyszłym roku uda nam się przyjechać do Krościenka i będziemy mogli opowiedzieć coś więcej w kościele, a może zrobimy wspólnie w Krościenku misyjny dzień, coś na wzór tego co się dzieje co roku w Tylmanowej. Będzie, można w ten sposób wesprzeć misje w Peru bo nie zapominajmy o księdzu Gabrysiu, który służy również w Peru.

Z Bogiem

 

Dziękuje za rozmowę.
 
Więcej na temat: Extreme P24 Michał Jarosz
galeria zdjęć
reklama
komentarze
reklama
najnowsze ogłoszenia
już wkróce
  • 20 04.2024
  • 29 04.2024
  • 30 06.2024
  • 30 06.2024
reklama
dołącz do nas